Analiza liryków Yesterwynde

Na koniec kwietnia z Yesterwynde mamy dla Was analizę strony lirycznej albumu! Dziękujemy bardzo Dominikowi i zapraszamy do czytania.

Yesterwynde. Postaram się skupić na warstwie lirycznej i interpretacji artystycznej, bo chociaż muzycznie album podoba mi się pół na pół to liryka góry przenosi. Oczywiście, to w dużej mierze subiektywne i o ile z grubsza można rozczytać o czym jest utwór i co ma poruszać, to pewne głębiej idące rozkminy mogą być mniej lub bardziej trafne wobec tego co peota miał na myśli. Toteż zapraszam do dyskusji.

Album „Yesterwynde” generalnie w dużej mierze eksploruje koncept świata i życia każdego z nas jako rezultatu przeszłych zdarzeń, doświadczeń i życia pokoleń przed nami. Życia z pokolenia na pokolenie przekazywanego od milionów/miliardów lat, co przełożyło się na to, że dziś i my istniejemy i możemy żyć, doświadczać, odczuwać, tworzyć – ale ostatecznie również, tylko jako jeden z etapów, elementów układanki, jedna z nici tworzących tkaninę dziejów, po to, by po śmierci dołączyć do naszych przodków (jakkolwiek to brzmi) i stworzyć miejsce dla tych, co nadejdą po nas. Jest też sporo nawiązań do Endless Forms Most Beautiful, bo też ten album stanowi trochę rozwinięcie myśli tam zawartych. 

Samo słowo Yesterwynde, choć generalnie nie istnieje w słownikach, ma oznaczać uczucie pojawiające się, kiedy rozmyślamy o przeszłości i ludziach dawniej żyjących w taki sposób jakby wciąż istnieli i byli nam współcześni, jakby nie przeminęli; patrzeć na nich nie z perspektywy czasu ale ze świadomością, że przeszłość była ich teraźniejszością, tak jak nasza teraźniejszość jest teraźniejszością dla nas, a rzeczywistość, w której żyjemy składa się z efektów ich działań. Tuomas opisał to tak: „The internet and YouTube is full of these old black-and-white images, and even video clips, that you first see in black-and-white, and then they have been coloured. Have you seen those? That’s the effect that I get at the moment. It’s like it’s coming from an other dimension, these are black-and-white images, then you colour it, and it’s right there, as if it was filmed yesterday. […] Suddenly, you feel so connected to the past generations, and those people that you see in those images. They’ve all had their lives, their ups and downs, and they don’t exist anymore, except as atoms scattered all over the universe.” 

Utwór Yesterwynde, choć tekstu nie ma wiele, doskonale wprowadza nas do tego konceptu – z ciemnej przeszłości do jasnej i żywej teraźniejszości, nasi poprzednicy/przodkowie, którzy w nieistniejącym już świecie przeżyli wiele zachodów słońca, podają nić, którą jesteśmy przywiązani do tworzonej przez nich historii. Oni, już nieobecni, wiedzą, że do nich prędzej czy później dołączymy. 

A o co chodzi z tą wyspą dla załogi bez statku? To już wstęp do kolejnej metafory, która jest rozwijana w An Ocean of Strange Islands i jeszcze kilkukrotnie na albumie wspomniana. Tu nie ma jakiejś wielkiej filozofii, utwór jest opisem życia jako podróży statkiem z jednoosobową załogą (crewless ship), symbolizując to, że koniec końców sami przeżywamy nasze życie. Ten statek jest też tu nazwany naszą wyspą, a podczas rejsu, mniej lub bardziej burzliwego, napotykamy innych, ich „wyspy” – na niektórych lądujemy z czułością, inne odrzucają nas stromymi klifami. Niektóre są pełne złych doświadczeń, traum, samotności – inne nam towarzyszą, wskazują drogę, pozwalają uniknąć zagrożeń. Życie to nieustanne poznawanie tych wysp, zbieranie doświadczeń – stąd nie tłumaczyłbym tytułu jako „Ocean Dziwnych Wysp” a raczej „Ocean Nieznanych Wysp”, rozumiejąc strange w takim znaczeniu jak w pochodnym słowie „stranger” – nieznajomy. Historia każdego rejsu kończy się w tym samym miejscu, na tym samym wybrzeżu „tych przywiązanych do gwiazd” („starbound quay”) – tu nawiązanie do koncepcji „gwiezdnego pyłu”, o której było już na EFMB (każdy atom budujący nasze ciało był niegdyś częścią gwiazdy). To właśnie wyspa dla „shipless crew” – załogi, która nie ma już swoich statków, rejs ich życia dobiegł końca. Gwiezdny pył wrócił do gwiazd.

The Antikythera Mechanism nawiązuje do mechanizmu z Antykithiry – urządzenia znalezionego na jednej z greckich wysp, którego powstanie datuje się na czasy przed naszą erą. Poziom złożoności tego mechanizmu zadziwił badaczy, bo nie spodziewali się oni by w tak odległych czasach ludzie mogli tworzyć tak zaawansowane maszyny. Cały utwór jest hołdem złożonym ludzkiej ciekawości i pragnieniu poznawania największych tajemnic świata, które pomaga znaleźć odpowiedzi na przekór wszystkiemu, pomimo trudności, dokonując niemożliwego. I tak, od pierwszych kroków homo sapiens, poprzez patrzenie w niebo i badanie ruchów gwiazd (do czego służył mechanizm z Antykithiry) dotarliśmy do etapu, gdzie człowiek zostawił ślady na księżycu a nasze oczy i ambicje są skierowane dalej, by wykonać kolejny krok ku gwiazdom. Wszystko dzięki wspólnym wysiłkom wszystkich pokoleń przed nami.

The Day Of… każe nam szukać schronienia przed wszystkimi możliwymi kataklizmami i wizjami końca świata – od ponownego nadejścia Chrystusa, poprzez powodzie, inwazje obcych, pluskwy milenijne czy opanowanie świata przez AI. To utwór o tym, jak za pomocą strachu próbowało i nadal próbuje się rządzić pospolitym społeczeństwem, niezależnie od czasów w jakich żyje. W każdym punkcie historii było coś charakterystycznego, co decydenci czy też później media wykorzystywali w polityce strachu. Czy to religie i dawne bóstwa (wrath of thunderous drumming, second coming), czy strach przed wojną i totalitaryzmem czy też wreszcie strach przed rzeczami kompletnie absurdalnymi, jak Marsjanie (charakterystyczne dla okresu wyścigu kosmicznego) czy „Londyn tonący w końskich odchodach” (jak rzekomo głosił nagłówek jednej z gazet w XIX w., wg której Londyn miał nie poradzić sobie z konsekwencjami rosnącej liczby koni na ulicach). A mimo to, ludzkość nadal istnieje, świat się nie skończył, choć było już wiele przepowiedni i „dat końcowych” jakie przeżyliśmy. Także i dzisiejsze strachy są tu wspomniane – wojna nuklearna, katastrofa klimatyczna, nowe szczepy wirusów czy sztuczna inteligencja. Być może dla przyszłych pokoleń będą one równie absurdalne, jak dziś dla nas końskie łajno…?

Perfume of the Timeless to lirycznie kwintesencja przekazu całego albumu. To utwór o tym, jak nasze życie jest możliwe tylko dzięki tysiącom pokoleń przed nami, jak jesteśmy rezultatem ich miłości i nieprzerwanego od tylu lat łańcucha przekazywanego życia. Nasze życie to ich dziedzictwo, to ich geny, to atomy, które kiedyś budowały ich ciała. PotT to hołd złożony przeszłym pokoleniom, wspomnienie ich życia – choć nie wiemy, czy było ono przeciętne czy nadzwyczajne. Ale to, że je przeżyli i jak je przeżyli, koniec końców umożliwiło naszą egzystencję, w rzeczywistości, jaką znamy. Jesteśmy ich ostatnim tchnieniem, ich esencją, dodatkowym czasem. Tytułowi „Timeless” to oni, „ci, których nie dotyczy czas”, wciąż w jakiś sposób istniejący mimo jego upływu, mimo tego, że fizycznie przeminęli.

Sway nawiązuje przekazem do My Walden czy Elan. To wezwanie w imieniu tych, co byli tu przed nami, do cieszenia się każdym dniem, do bycia wdzięcznym za świat i za życie póki ono trwa. Nim nadejdzie zima, symbolizująca koniec życia, a po niej „wielkie odkrycie” tajemnicy śmierci, które czeka nas wszystkich.

The Children of ’Ata to wspomnienie historii sześciu Tongańczyków (stąd część tekstu jest w języku Tonga), których łódź rozbiła się na niezamieszkałej wyspie 'Ata, gdzie przeżyli 15 miesięcy nim zostali odnalezieni, cali i zdrowi. Tekst początkowo skupia się na tym, jak rozbitkowie przeżyli pomimo wyzwań, pomimo trudności, pomimo tego, że wydawało się to nieprawdopodobne. Nie poddali się, nie popadli w szaleństwo jakby tego od nich oczekiwano (tu nawiązanie do historii z Władcy Much, gdzie rozbitkowie zwrócili się przeciwko sobie pod wpływem zła stanowiącego integralną część ludzkiej natury, a które znalazło ujście w tej trudnej sytuacji w jakiej się znaleźli). Przetrwali, w oczekiwaniu na ratunek, uczyli się współpracować z naturą, pokonywali swoje słabości – i w końcu wrócili do domu. Ale utwór na tym nie kończy – bo historię „Dzieci z 'Ata” traktuje symbolicznie, jako zwycięstwo tych, co żyją na przekór prawdopodobieństwu i bezlitosnym prawom natury. „We Were There” to bezpośrednie nawiązanie do kwintesencji „The Greatest Show On Earth” – kulminacyjnej linijki „We Were Here” – byliśmy tu, na tej planecie, w tym miejscu i czasie, mimo tego, jak nieprawdopodobne wydaje się nasze istnienie znając wszystkie czynniki, uwarunkowania, szanse, wszystkie możliwe kombinacje genów. Każdy z nas jest jak Dziecko z 'Ata – „żyjemy pomimo wszystko”, z nadzieją, że nasza egzystencja ma sens, a dzięki nam trwa i trwać będzie zbudowany przez nas świat.

Something Whispered Follow Me dotyka tajemnicy powstawania nowego życia; momentu, kiedy z nieistnienia stajemy się istotami żywymi. To trochę odwrócenie pojawiającego się już wcześniej motywu przemiany z życia w śmierć, istnienia w niebyt. SWFM opisuje przejście z niebytu w życie. „Coś”, jakiś impuls powołuje nas do życia, umieszcza w rzeczywistości, w miejscu i czasie. I wzywa do odkrycia samych siebie, przeżywania, odczuwania, zbudowania swojego życia na fundamentach jakie tu zastaliśmy.

Spider Silk znów wraca do motywu „tkaniny dziejów”. Gdzie życie każdego z nas jest jedną nicią, częścią wielkiej całości. Tkaczem, tytułową pajęczycą, wydaje się być bezlitosny, niewzruszony los czy też – może bardziej przyziemnie – natura, czy też 'naturalna kolej rzeczy’ (a może i bóstwo, skoro – z pewnym zawahaniem – wspomniany jest też krzyż na jej plecach?). Utkać może ona zarówno arcydzieło jak i zabójczą pułapkę. Odcina bez skrupułów kolejne nicie (kończąc symbolizowane przez nie życie) i rozpoczyna nowe. Tworząc tym samym, z tych pojedynczych nici ogromną sieć – splot losów ludzkości.

Hiraeth to dość ciekawy lirycznie (i tylko lirycznie xD) kawałek, bo choć powierzchownie ma wydźwięk uniwersalny, opowiadając o człowieku jakby z boku oglądającym swoje życie, zastanawiającym się nad niepodjętymi wyborami, nad rzeczami, które mogły się wydarzyć ale się nie wydarzyły – to jednak ze względu na sporą ilość mniej lub bardziej bezpośrednich nawiązań do poprzedniej twórczości Nightwish ciężko nie traktować go też jako osobiste wyznanie Tuomasa. Refleksja nad historią zespołu, swoją twórczością, podjętymi wyborami i tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby były inne. A że ma co rozważać to wiemy. Z utworów, z którymi kojarzą mi się wersy Hiraeth to Dead Gardens, Ghost Love Score, Moondance, Dead Boy’s Poem, Beauty of the Beast, Shudder Before The Beautiful by wspomnieć tylko te, które na poczekaniu przychodzą mi do głowy. Zapewne gdyby przysiąść to takich aluzji można by znaleźć więcej. A samo słowo Hiraeth oznacza w języku walijskim „tęsknotę za przeszłością i poczuciem przynależności, nostalgię połączoną z żalem i żałobą po tym czego już nie ma”.

The Weave jest jednym z najbardziej oryginalnych pod względem tekstu utworów na płycie i osobiście mocno się nim jaram. Pierwsza połowa znów opowiada o tym, jak rodząc się, kontynuujemy wątek rozpoczęty przez wszystkie minione pokolenia. Nasze odruchy, zakodowane w DNA, będące efektem niezliczonych żyć przed nami, zmaterializowane teraz w jednej indywidualnej jednostce. I tak do połowy mamy opis pierwszego płaczu, pierwszych kroków, dojrzewania („końca niewinności”), pierwszych pokus, młodzieńczych namiętności i usamodzielnienia się (’podniesienia kotwic’, wszelkie skojarzenia z motywem życia jako rejsu statkiem z AOoSI zapewne mocno zamierzone). Ale niezwykle ciekawa jest druga połowa, która linijka po linijce jest powtórzeniem części pierwszej ale od końca. I ówcześnie rozwijająca się nić naszego życia zaczyna się zwijać, krok po kroku zamykając otwarte wcześniej wątki, kierując nas z powrotem w stronę światła, symbolizującego pierwotny stan nicości z którego wyszliśmy rozpoczynając życie. Jak nić w rękach tkacza na krośnie, która rozwija się od lewej do prawej po to, by potem wrócić znów do lewej, mamy początek i koniec, nasze życie powoli dojrzewa a potem stopniowo gaśnie. Osobiście nasuwa mi to trochę podobne interpretacje jak The Curious Case of Benjamin Button, choć nie wiem czy w 100% słusznie.

I wreszcie Lanternlight, które ja osobiście traktuje jako lustrzane odbicie Our Decades In The Sun – wystarczy spojrzeć na te oba teksty i ich przesłanie, by zobaczyć jak perfekcyjnie się dopełniają. ODitS to wyznanie dziecka do rodziców, opisujące więź nowego pokolenia z pokoleniem jego rodziców – a w tej symbolice pewnie i dalszych przodków. Podsumowane przez krótkie ale jakże mocne wyznanie dziecka do rodziców – „I am you” – mamo – jestem tobą, tato – jestem tobą; jestem waszymi genami, moja osobowość jest ukształtowana przez wasze wychowanie, moja głowa pełna uczuć związanych ze wspólnymi wspomnieniami. Na EFMB wydźwięk tego utworu był specyficzny – przecież tamten album był trochę gloryfikacją ewolucji jako całości, odkrywaniem naturalnego piękna w zaprogramowanym cyklu życia i pogodzeniem się ze swoją nieistotnością. A ODitS sprowadziło opowieść o ewolucji do bardzo indywidualnego poziomu, do najbliższej relacji dziecka i rodziców; tak nieważnej z perspektywy wszystkiego, ale tak istotnej dla sensu życia. A Lanternlight robi coś podobnego dla Yesterwynde; album, będący opowieścią o tym, jak jesteśmy częścią dzieła zapoczątkowanego i kontynuowanego przez naszych przodków, tu opowiada perspektywę indywidualną. Wyznanie naszych najbliższych z pokolenia, które odeszło; pokolenia, które już nawiedziła zima („Sway”); pokolenia, które zacumowało swoje łodzie („An Ocean of…”) a dziś jest mchem pod naszymi stopami, zapachem ziemi („Procession” z H :: N), śniegiem na naszych dłoniach, którego nie dotyczy czas („Perfume of the Timeless”). Wciąż obecni, choć już ich nie ma. I wiadomość od nich, do nas – „I am you”. Teraz jestem tobą. Jestem tymi, którzy nadejdą po mnie. Pewnego dnia do mnie dołączysz; będę czekał (przy tytułowym „świetle latarni”). Póki co znajdziesz mnie w 'yesterwynde’.

Autor: Dominik Talike (Beezqp)

Przeczytaj również...