We Were Here! – Nightwish Cruise po morzu Bałtyckim

Na wstępie powiem tylko jedno: warto mieć marzenia, bo w końcu się one spełniają!

Od wielu, wielu lat jednym z moich największych marzeń była podróż do Finlandii. Kolejnym – pojechać tam na koncert mojego ukochanego Nightwisha. Naprawdę nie spodziewałam się tego, że w końcu, przez totalny przypadek uda mi się spełnić oba te marzenia. Dzięki pomocy Michała, którego tu serdecznie pozdrawiam, udało mi się dostać na prom Baltic Princess, który wypływał z Turku w kierunku Sztokholmu, i na którym odbył się koncert mojej ukochanej grupy.

Naprawdę nie wiem od czego zacząć swoją opowieść, bo do tej pory targają mną silne emocje, a kac pokoncertowy uparcie się mnie trzyma.

Godzina mniej więcej 19:00. Wchodzimy na pokład Baltic Princess. Udajemy się do kajuty, zostawiamy zbędne rzeczy, przebieramy się i pierwsze co robimy to idziemy podziwiać widoki na fińskie wysepki z górnego pokładu. Po drodze udaje się nam zauważyć sporą kolejkę jaka się już utworzyła przed wejściem do sali Starlight Palace, w której odbędzie się koncert. Wychodzę na pokład, czuję rześki wiatr uderzający mnie w twarz i targający włosy. Nie przychodzi mi nic innego do głowy, aby tylko rozłożyć ręce, odwrócić twarz ku słońcu i zaśpiewać „Fly to a dream, far across the sea!”. Zaczyna do mnie powoli docierać, że właśnie rozpoczęła się przygoda mojego życia.

Patrzę na mijane przez nas wysepki, na maleńkie czerwone domki i odmachuję fińskim dzieciakom, które wyszły na maleńkie molo.

Czas wracać na dół. Dzielimy się na dwie grupki. Najpierw jedna pilnuje miejsca w kolejce, a reszta zwiedza statek i buszuje wśród pamiątek, a potem zmiana. Pamiątkowa koszulka z rejsu jest, kubek z Muminkami jest, kiełbasa z łosia jest (której oczywiście zapomniałam) i możemy iść wspólnie kolejkować.

Stanie w kolejce umila nam chłopak grający na skrzypcach utwory NW. Gdy zostałam chwilę sama, podchodzą do mnie panowie z kamerę i zaczynają nawijać po fińsku. No ja niestety „en puhu suomea” więc przechodzimy na angielski. „Skąd jesteś? Czego oczekujesz od zespołu podczas tego koncertu? Jakie są Twoje ulubiony utwory NW? Od kiedy ich słuchasz?”. Dziwię się sama sobie, że pomimo tremy, stresu i emocji jestem w stanie wydukać cokolwiek. Panowie grzecznie dziękuję za „wywiad” i odchodzą. My czekamy dalej.

Godzina 21:30. „Bramy” Starlight Palace otwierają się i wchodzimy do środka. Zaskoczona uprzejmością Finów, brakiem przepychanek i chamstwa, zajmuję miejsce gdzieś w 3 rzędzie od barierek. Widoczność rewelacyjna, towarzystwo dookoła jak jak bardziej w porządku. Spokojnie czekamy. Spokojnie możesz wyjść z tłumu i wrócić w to samo miejsce, nikt Ci go nie zajmie.

Godzina 23:00. Wreszcie gasną światła i rozbrzmiewają pierwsze dźwięki intro. Wrzawa podnosi się podczas głównego motywu z Roll Tide Hansa Zimmera. Po chwili słyszymy:

The deepest solace lies in understanding,
This ancient unseen stream,
A shudder before the beautiful

i zaczyna się!

(i tu następuje najtrudniejsza część „relacji”, więc wybaczcie mi wszelkie niedociągnięcia i zbyt wielkie emocjonowanie się wszystkim).

Czuję się oślepiona przez gwałtowne światła na początku „Shudder Before The Beautiful”. Ten utwór to idealne preludium tego co się będzie działo później. Niewątpliwie każdego z nas przeszywają wtedy dreszcze emocji przed pięknem jakie ma za chwilę nastąpić. Floor Jansen jest absolutnie zjawiskowa. Wulkan niesamowitej energii. Wielki plus za świetny kontakt z publicznością, który utrzymuje przez cały koncert. Na scenie prezentuje się przepięknie i śmiem twierdzić, że wizerunkowo pasuje idealnie do obecnego Nightwisha i więcej żadnych zmian nie chcę!

„Shudder” zapewnia nam wyczerpującą rozgrzewkę i lecimy dalej. Niestety dwa kolejne utwory to średnio przeze mnie lubiane „Yours Is An Empty Hope” i „Amaranth”, który po wybrykach Anette po prostu mi się przejadł. Niemniej jednak grzecznie podskakuję i śpiewam z tłumem.

I przyszła pora na „She Is My Sin”. Rezygnacja z operowego „wycia” nie wpłynęła tragicznie na jakość tego utworu. Pomijając genialne umiejętności wokalne, Floor wniosła do kawałka powiew świeżości.

„Dark Chest of Wonders” to zdecydowanie hymn mojego wyjazdu. Sam króciutki fragment „Fly to a dream, far across the sea” idealnie opisuje stan w jakim się znajdowałam podczas całej podróży. Dlatego gdy tylko rozbrzmiewają pierwsze nuty, zamykam oczy i odpływam.

Przy „My Walden” oczywiście wszyscy skaczą, śpiewają i tańczą. Opinie na temat tego kawałka są podzielone. Jedni uważają, że to wieś totalna, inni są bardzo pozytywnie zaskoczeni. Ja osobiście uważam, że ta wieś tańczy i śpiewa i robi to naprawdę dobrze! Idealny kawałek na koncerty, wszyscy automatycznie zaczynają wesoło podskakiwać i nie ma mowy, żeby ktokolwiek zaczął narzekać.

„Nemo”. Szczerze powiem, że nie wiem co mogłabym napisać na temat tego wykonania. Mam kompletną dziurę w pamięci. Może jest to spowodowane tym, że od jakiegoś czas już uważam, że powinni zrezygnować z niego i zastąpić go czymś nowym, świeżym (np. „Alpenglow”, którego mi tak okropnie brakowało w tej setliście). Żeby nie było, ja „Nemo” bardzo lubię, czasem gdy złapie mnie faza, to potrafię go słuchać na okrągło. Niestety uważam, że jego koncertowy czas już nadszedł… 🙂

„Elan”. Kolejny utwór, który podzielił fanów. Tak jak w przypadku „My Walden” jestem skłonna stwierdzić, że na żywo brzmi po prostu świetnie. Jest idealnym przerywnikiem, podczas, którego można zamknąć oczy i odetchnąć na moment. Nabiera niezwykłego, magicznego wymiaru, a wokal Floor jest absolutnie kojący. Jestem jak najbardziej na tak!

„Weak Fantasy”. Czekałam bardzo na ten kawałek, szczególnie na końcówkę, która mnie absolutnie zmiotła!

„Storytime”. Tutaj też powiem krótko, acz treściwie. Zdecydowanie wolę wykonanie Anette. To chyba jedyny taki przypadek w całej tej setliście. Akurat w tym przypadku przaśność i chochlikowaty charakter Aneci pasuje idealnie (tak jak w przypadku „Scaretale”, ale tego akurat nie grali).

„I Want My Tears Back” – Ten kawałek zawsze będzie mi się kojarzył z naszym fanklubem, ze wszystkimi spotkaniami, imprezami i ogólnie naszym szaleństwem. Szeroki uśmiech na twarzy i ruszamy w tango! Niech każdy mówi co chce, ale właśnie takie utwory, które są najbardziej krytykowane za swoją wiejskość, idealnie spełniają swoją rolę podczas koncertowego szaleństwa 🙂

„7 Days To The Wolves”. Jak tylko wyszło „Dark Passion Play” był to mój ulubiony kawałek z tej płyty. Teraz słucham tego albumu naprawdę bardzo rzadko i pojawienie się tego „Wilków” w setliście jakoś mnie specjalnie nie zachwyciło. Niemniej jednak wykonanie Floor przypadło mi do gustu znacznie bardziej niż wykonanie Anette.

Całe szczęście zaraz potem nastąpił zwrot, na który długo czekałam. Zespół uraczył nas kapitalnym wykonaniem „Stargazers”! Przez cały ten kawałek nie byłam w stanie się ruszyć, tylko gapiłam się na Floor z otwartą gębą. Wreszcie poczułam, że stary dobry Nightwish wciąż drzemie w tym zespole i dziękowałam niebiosom, że to właśnie Floor jest nową wokalistką! Wspaniały powrót do przeszłości.

Stargazers to tylko wstęp do kombajnu jaki nam zaserwuje Nightwish. Tuż po nim nadchodzi chwila na kojące Sleeping Sun, które marzyło mi się usłyszeć na żywo w wykonaniu Floor. Nie zawiodłam się. Po tej krótkiej chwili wytchnienia przychodzi pora na to, na co wszyscy czekali. The Greatest Show on Earth!

Naprawdę brakuje mi słów, żeby opisać co się działo podczas tego kawałka. Floor dała niezwykły popis swoich umiejętności wokalnych, a wykrzyczane przez nas „We were here” dosłownie zatrzęsło całym promem. Jedyne czego bardzo żałuję to, to, że zagrali tylko Life i Toolmaker. Marzyło mi się usłyszeć Floor w Four Point Six. Ale nie ma co narzekać, utwór i tak zmiażdżył nas tam wszystkich 🙂

Kombajn jedzie dalej. Wreszcie nastąpiło to na co czekałam od wielu, wielu lat. Usłyszałam wreszcie na żywo wspaniałe Ghost Love Score. Mój absolutny numer jeden w całym dorobku Nightwisha i absolutny numer jeden jeśli chodzi o ranking ulubionych kawałków ever. Utwór w wykonaniu Floor brzmi absolutnie nieziemsko. Przedsmak tego mieliśmy już w postaci proshota z koncertu w Brazylii, gdzie wykonanie końcówki przez Holenderkę powoduje u wszystkich gęsią skórkę. Nie chcę umniejszać kunsztowi Tarji, ale uważam, że Floor włożyła w ten kawałek jeszcze więcej uczuć i emocji.

Na sam koniec Finowie uraczyli nas energicznym Last Ride Of The Day. Kawałek jak zwykle spełnił się idealnie w postaci zwieńczenia całego występu.

Bisów niestety nie było, usłyszeliśmy tylko 4 i 5 część z The Greatest Show on Earth i jakoś nie możemy uwierzyć, że właśnie #WeWereHere i że to już koniec tego pięknego przedstawienia.

Co na sam koniec bym chciała powiedzieć… Wybór Floor na kolejną wokalistkę był strzałem w dziesiątkę. Z perspektywy czasu śmiem twierdzić, że stała się jedyną, godną zastępczynią Tarji, bo potrafi zaśpiewać absolutnie wszystko i do tego wnieść od siebie bardzo wiele. Niech zostanie z zespołem już do końca, bo takiej straty absolutnie nie przeżyję 🙂

Z koncertu oprócz wspaniałych wspomnień wyniosła również kostkę Emppu. Jak tylko wróciłam do mieszkania włożyłam ją do pudełka po Century Child, mojej ukochanej płyty.

Nie mogę jedynie odżałować, że nie udało mi się spotkać z zespołem, dorwałam tradycyjnie managera Ewo, z którym mam najbardziej epickie selfie ever 😀 Ale nie martwię się tym, bo tak jak napisałam na wstępie, marzenia się spełniają, więc wierzę, że i to się kiedyś spełni. A przecież za dwa tygodnie jedziemy do czeskich Vizovic, a w grudniu do Pragi i może jeszcze do Wiednia… więc After a billion years, the show is still here 🙂

Tekst Pavliny oryginalnie ukazał się na jej blogu, Taikatalvi.

Przeczytaj również...